Cóz, Jezu Chryste, jestem znowu sam,
Więc, co robiłeś przez te trzy dni, kiedy byłeś martwy?
Bo ten problem potrwa dłużej niż weekend.
Wiadomość z ostatniej
chwili – wszyscy umrzemy.
Najgorszym błędem
ludzkości jest przeświadczenie o własnej nieśmiertelności.
Żyjemy z dnia na dzień, nie zastanawiając się nad drobnymi
rzeczami, tracąc energię na sprawy, które w rzeczywistości są
nieistotne. W obliczu tak krótkiego czasu, jaki nam pozostał, nie
potrafimy wykorzystać ani jednej minuty. Ciągle biegniemy, trwając
w wyścigu, gdzie przeciwnikami są praca, zmęczenie, nadgorliwy
szef czy sterta zadań domowych. Ludzie egzystują, nie mając
pojęcia, że osoby mijane na ulicy w deszczową pogodę mogą jutro
przestać istnieć.
O tym właśnie myślała
Julia, przechadzając się wzdłuż szpitalnego korytarza. Białe
ściany przyprawiały ją o nieprzyjemne dreszcze, a żarówki
uczepionych sufitu świetlówek dawały zdecydowanie zbyt dużo
światła. Starając się nie myśleć o wstrętnym zapachu płynu do
dezynfekcji podłóg, wsadziła dłoń głębiej w kieszeń koszuli
nocnej, drugą zaś pociągnęła za sobą najlepszą przyjaciółkę
– kroplówkę. Chcąc nie chcąc, musiała targać ją za sobą
wszędzie, bo życiodajny płyn zawarty w silikonowym woreczku
podobno po części zastępował jej schorowany organizm. I tak Julia
nagle zyskała nowy, mało efektowny element garderoby.
W tym roku to już drugi
raz, kiedy trafiła do szpitala. Czuła, że jeśli tak dalej
pójdzie, nie dożyje czwartej przejażdżki w karetce. Czwartej, bo
trzecią przybędzie na ostry dyżur zapewne już sina. Często
zastanawiała się, jak to będzie wyglądać. Czy będzie bardzo
cierpieć? Po ilu dniach ją znajdą? Czy spodziewać się obecności
matki przy swoim martwym ciele? Prawdopodobnie nie. Jej przecież
nigdy nie było. W gruncie rzeczy Julia byłaby bardzo zdziwiona,
gdyby rodzicielka pojawiła się na pogrzebie. Potrafiła sobie
wyobrazić lamenty matki na temat wysokich cen pochówku i
najbrzydszą dębową trumnę, jaką jej zaoferują, a w której
Julia spędzi resztę wieczności.
Wieczność to
strasznie długo, pomyślała Julia, szurając czarnymi,
flanelowymi kapciami. Kilkakrotnie rozważała myśl o zostawieniu
listu pożegnalnego, w którym opisałaby szczegóły, na których
jej zależało. Na przykład taki, iż wolałaby być skremowana.
Miałaby wtedy gwarancję, że robaki nie zaatakują jej
rozkładającego się ciała. Pragnęła też oddać pośmiertnie
organy – wreszcie mogłaby jakoś przysłużyć się światu. Może
nawet uratować czyjeś życie. Dać obcemu człowiekowi nadzieję,
której ona od dawna nie miała.
Potrząsnęła głową,
próbując pozbyć się pesymistycznych myśli. Doktor Collins
stwierdził niedawno, że to ani trochę nie pomoże Julii
wyzdrowieć. Na końcu języka miała ciętą odpowiedź, jednak
cudem się powstrzymała. Postanowiła być lepszym człowiekiem
przez ostatnie tygodnie życia. Wymagało to co prawda niesamowitego
poświęcenia, uważania na to, co się mówi i tortur traktowania
ludzi z szacunkiem, jednak czego się nie robi dla kilku osób
płaczących nad twoim grobem.
…
- Ashton, jesteś
idiotą.
Luke stał przy łóżku
przyjaciela, zaciskając z irytacją wargi. Miał powyżej uszu
karkołomnych pomysłów przyjaciela. Ashton był dla niego jak brat,
obaj pamiętali czasy wspólnych kąpieli i tetrowych pieluch. Mimo
to Luke co kilka dni zadawał sobie pytanie, co właściwie trzyma go
przy tym dorosłym dzieciaku.
Ashton uśmiechnął się
szeroko.
- Spokojnie kolego,
złość piękności szkodzi.
Luke zaciągnął
wiszącą przy ścianie zasłonkę, odgradzając ich od pozostałej
części izby przyjęć. Policzył w myślach do dziesięciu,
starając się stłumić atak histerii, by nie zacząć krzyczeć.
Przygryzł wargę, napotykając językiem zimno metalowego kolczyka.
Odetchnął ciężko.
- Prosiłem cię, żebyś
poczekał na mnie z malowaniem tego cholernego okna. Co ci strzeliło
do łba?
Ashton wydął usta,
jakby zastanawiając się nad sensem własnego pomysłu i poziomem
głupoty.
- No wiesz, chciałem...
ci zrobić niespodziankę?
Luke uniósł brwi.
- Więc doszedłeś do
wniosku, że będzie dla mnie cudownym prezentem, kiedy zobaczę cię
spadającego z pierwszego piętra na trawnik przed blokiem? - Ashton
uśmiechnął się jeszcze szerzej. Luke wzniósł oczy ku niebu. -
Muszę powiedzieć, że to była największa niespodzianka w twojej
karierze robienia niespodzianek.
Obaj równocześnie
spojrzeli na ukrytą w gipsie nogę Ashtona. Poruszył palcami u
stóp, jakby chciał sprawdzić, czy wciąż je czuje i skrzywił się
lekko, gdy przeszyłgo palący ból śródstopia.
- Boli? - zapytał Luke.
Ashton zaśmiał się.
- Jak cholera.
Luke wypuścił głośno
powietrze. Zdjął skórzaną kurtkę i powiesił ją na oparciu
krzesła, po czym rozsiadł się na nim z ulgą. Nie zdawał sobie
nawet sprawy, jak bardzo jest zmęczony. Przetarł oczy, czując
zapuchnięte powieki po nieprzespanej nocy. Od dwóch lat pracował w
klubie nocnym jako barman i był pewny, że już się do tego
przyzwyczaił. Jednak tygodnie mijały, a on wciąż miewał
pulsujący ból głowy po nocnych zmianach, który nie ustępował
dopóki nie przespał przynajmniej sześciu solidnych godzin. Na
szczęście Ashtona był piątek, więc Luke'a czekały dwa dni
wolnego. Nigdy nie wybaczyłby przyjacielowi, gdyby kazał mu
siedzieć w tym cuchnącym chorobą miejscu w środku tygodnia.
Zjawił się w szpitalu
prawie z szybkością światła, rozwijając potworne prędkości na
czarnym ścigaczu. Dopiero teraz dotarło do niego, jakie miał
szczęście nie spotykając po drodze ani jednego patrolu policji.
Cóż, Melbourne w godzinach przedpołudniowych było stosunkowo
spokojnym miastem, lecz po ostatnich ulewach ulice płatały figle,
denerwując kierowców mokrą nawierzchnią. Luke nie pamiętał
trasy pokonanej w drodze do połamanego przyjaciela. Po odczytaniu
wiadomości z sekretarki natychmiast stanął w progu szpitala,
wypytując o niezbyt inteligentnego kolegę ze skłonnością do
łamania kończyn.
Ashton trącił Luke'a
łokciem, a ten uzmysłowił sobie, że zapadł w przelotną drzemkę.
Nim cokolwiek powiedział, uderzył się kilkakrotnie w policzki:
- Czego znów?
Ashton zrobił minę
zbitego szczeniaka.
- Chciałem ci tylko
doradzić pójście na kawę, albo coś w tym stylu. Marnie
wyglądasz.
- Co ty nie powiesz?
Ashton uśmiechnął się
konspiracyjnie.
- Niedługo przyjdzie
pielęgniarka, ona zajmie się mną lepiej niż ty.
Luke wywrócił oczami,
chociaż pomysł z kawą nie był taki zły. Powieki same mu się
zamykały, a umysł odmawiał posłuszeństwa. Kofeina na pewno
mogłaby tutaj pomóc. Już po chwili stał na równych nogach,
mierzwiąc włosy. Zapewnił przyjaciela, że zaraz będzie z
powrotem i zasunął zasłonkę. W drzwiach minął bardzo ładną
młodą kobietę w białym fartuchu, która posłała mu delikatny
uśmiech, odsłaniając białe zęby i trzepocząc rzęsami. Odwrócił
się, patrząc za nią przez chwilę. Niosła tackę z lekarstwami i
kierowała się w stronę łóżka Ashtona. Luke skrzywił się z
zażenowaniem. Przebiegły sukinsyn.
…
Skręcił
w kolejny korytarz, klnąc pod nosem. Że też zachciało mu się tej
pieprzonej kawy. Oczywiście, już po pierwszym łyku poczuł się
lepiej, ale czy ceną za to musiało być zabłądzenie w tym
okropnym miejscu? Zazgrzytał zębami, ściskając w ręku małe
cappucino i papierową torebkę, do której kasjerka zapakowała
czekoladowego donata dla Ashtona. Luke dotychczas widział ten
budynek tylko z zewnątrz, nie zdając sobie sprawy z jego
rzeczywistych rozmiarów. Rzadko bywał w jakimkolwiek szpitalu,
ostatni raz odwiedzając babcię, kiedy miał mniej niż siedem lat.
Skręcił
w kolejny korytarz, który według tabliczki na ścianie prowadził
do wind. Luke pamiętał, że gdy wyszedł z izby przyjęć, zszedł
po schodach w dół, aż znalazł bufet. Skąd miał jednak wiedzieć,
ile czasu schodził, albo ile pięter minął? Przez mgłę pamiętał
również instrukcje pielęgniarki, kiedy wszedł do szpitala w
poszukiwaniu przyjaciela. Już miał się poddać i wrócić na
parter do recepcji, gdy nagle z myśli wyrwał go cichy głos:
-
Izba przyjęć jest na drugim piętrze. A ty jesteś na pierwszym, o
ile mi wiadomo.
Zatrzymał
się i rozejrzał w poszukiwaniu źródła dźwięku. Nie musiał
długo szukać, bo osoby takiej jak ta trudno było nie zauważyć.
Siedziała
w bocznym korytarzu, ukryta w półcieniu, zapewne dlatego myślał,
że jest sam. Pierwsze, co rzuciło się Luke'owi w oczy, to
niebieskie włosy, upięte w roztrzepanego koka. Wstała i podeszła
do niego, a światło podkreśliło chudość jej twarzy i ciemne
powieki. Była blada, średniego wzrostu, niższa o głowę od
Luke'a. Otaksowała chłopaka brązowymi oczami, po czym uniosła
pytająco brwi. Zdał sobie sprawę, że gapi się na tą nie
pasującą do otoczenia postać, więc czym prędzej odchrząknął i
powiedział:
-
Skąd wiesz, dokąd idę?
Uśmiechnęła
się blado, lecz było w tym uśmiechu coś złośliwego:
-
Widziałam cię, gdy przyjechałeś i gdy schodziłeś po kawę. Moja
sala jest na tym samym piętrze, co izba przyjęć.
Dopiero
teraz zauważył, że dziewczyna ma na sobie szpitalną koszulę
nocną w misie. Wisiała na niej niczym plastikowy worek i sięgała
do połowy łydki. Luke dostrzegł wzór tatuażu na jednej z nóg,
jednak nie próbował się bliżej przyjrzeć.
-
Fajne wdzianko. - powiedział, nim zdążył ugryźć się w język.
Dziewczyna nie wyglądała jednak na urażoną, uśmiechnęła się
krzywo. Postanowił szybko zmienić temat: - Skoro twoja sala jest na
drugim piętrze, to co tutaj robisz?
-
Nie twój interes. - zmarszczyła czoło. Luke przełkną ślinę.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak skrępowany. Tym bardziej przy
kobiecie. Tymczasem ona zdawała się sprawować nad nim kontrolę.
- Jestem Julia – wyciągnęła rękę.
-
Luke. - jej palce były zimne, ale miękkie. Na dłoni miała plaster
przytrzymujący przewód wenflonu. Uniósł pytająco brwi, a ona
podążyła za jego wzrokiem do stojącej obok kroplówki. Zaśmiała
się. Luke nagle pomyślał, że głos, który wcześniej go
przestraszył, teraz wydawał się jednym z przyjemniejszych
dźwięków, jakie słyszał.
-
Poznaj moją przyjaciółkę, Kropę. - powiedziała z dumą. - Jak
na razie jesteś pierwszą osobą poza nią, z którą rozmawiam.
-
Miło mi – stwierdził tylko, nie do końca wiedząc, czy Julia
żartuje. - Więc... dlaczego tu jesteś?
Julia
przyjrzała mu się podejrzliwie, a jego ogarnęło wrażenie, że
ten wzrok byłby w stanie poruszyć skały. Mimo wątłej postury,
osłanianej teraz przez o wiele za dużą piżamę, miała w sobie
dziwną siłę, której Luke nie potrafił się przeciwstawić.
-
Stare bagno, nie ma o czym mówić. Chociaż mam nadzieję, że to
już naprawdę ostatni raz. - wyjaśniła, a Luke wyczuł w jej
wypowiedzi sarkazm. Nie miał tylko pojęcia, dlaczego. - A ty? Co tu
robisz?
Westchnął,
nagle przypominając sobie o Ashtonie, który zdążył już pewnie
wcisnąć swój numer wszystkim pielęgniarkom. Zerknął na
trzymany w ręce lunch i wtem zdał sobie sprawę, że nigdzie mu się
nie spieszy.
-
Przyjaciel idiota. Czyli właściwie też stare bagno.
Zaśmiała
się, lecz po chwili ten sam śmiech przerodził się w paskudny
kaszel. Luke otworzył szerzej oczy. Jeszcze nigdy nie słyszał tak
okropnego dźwięku. Podszedł bliżej, chcąc jakoś pomóc, ale
uniosła dłoń w geście protestu i sama skierowała się w stronę
rzędu białych krzeseł przy ścianie. Usiadła, powoli uspokajając
wstrząsy płuc. Zajął krzesło obok, nie bardzo wiedząc, co ma
robić.
-
Przepraszam za to – powiedziała ochryple, unikając jego wzroku. -
Jestem trochę zepsuta.
-
Jak my wszyscy. - uśmiechnął się smutno, próbując dodać jej
otuchy. Gdy tak siedzieli, zauważył kilka cienkich dredów
owiniętych wokół reszty włosów.
-
Hmm, myślę, że nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Uniósł
brew. W jednej chwili głos Julii zmienił się z ciepłego w oschły
i zimny. Siedziała nieruchomo, patrząc w ścianę. Koszula nocna
pod wpływem ataku zsunęła się z jej lewego ramienia, ukazując
wystający obojczyk. Zaciskała zęby, co zdradzało napięcie
szczęki. Oddychała płytko i szybko. Nagle Luke zdał sobie sprawę,
że Julia po prostu cierpi. Poczuł, że powinien się wycofać i
wrócić do Ashtona. Oczami wyobraźni ujrzał dzielącą ich linię.
Julia wyraźnie dawała mu do zrozumienia, iż nie powinien jej teraz
przekraczać. Coś ukuło go w sercu, gdy tak na nią patrzył.
Chciał porozmawiać z nią jeszcze chociaż przez chwilę.
Julia
jednak jednym zdaniem rozwiała wszystkie jego nadzieje:
-
Chyba powinieneś już iść.
Był
to głos nie znoszący sprzeciwu. Zacisnął wargi i wstał, kierując
się w stronę windy. Kiedy czekał przy rozsuwanych drzwiach na jej
przyjazd, okręcił się na pięcie. Julia wciąż siedziała tam,
gdzie ją zostawił. Miał wrażenie, że wcale się nie poruszyła.
Niebieskie włosy śmiesznie kontrastowały z bielą ścian.
-
Hej! - krzyknął, zwracając na siebie jej uwagę. - Do zobaczenia?
Zamiast
odpowiedzieć, pomachała mu i zniknęła w korytarzu, z którego
przyszła.
Luke
bez problemu znalazł Ashtona na pierwszym piętrze. Zastał go
leżącego beztrosko na swoim łóżku z rękami skrzyżowanymi pod
głową. Miał rozmarzony wyraz twarzy i Luke zaczął się
zastanawiać, czy to z powodu leków, czy „profesjonalnej”
opieki.
-
Nareszcie! - krzyknął na widok Luke'a, podnosząc się do pozycji
siedzącej. - Gdzie się tyle szlajałeś? To dla mnie? Hm, kawa
wystygła...
Luke
przewrócił oczami.
-
Lepiej mów, jak sobie urobiłeś tą cukierkową pielęgniarkę.
Luke
z jakiegoś powodu nie chciał opowiadać Ashtonowi o Julii. W tej
chwili nie do końca miał pewność, czy cała ta sytuacja nie była
przypadkiem wytworem jego zmęczonego umysłu. Niebieskowłosa
dziewczyna wydawała mu się teraz mniej realna niż przed kilkoma
minutami. Nawet nie wiedział, czy jeszcze kiedyś ją zobaczy.
Nikt nie wiedział,
jak bardzo się mylił.
No naprawdę, nienawidzę tej sentymentalnej gadki na początku prologu, ale musiałam. Bo to takie ambitne i bla bla bla. Błagam, gdzie ambicja w pisaniu FF? Dobra, okey, niech tak zostanie. Żyjcie w przeświadczeniu, że autorka tego opo jest mądra. Next chapter coming soon. Czy coś.
HAHAHHAHAHAHAHAHHAHAHAH
OdpowiedzUsuńAMNEZJA
AMBITNA
HAHAHHAAHAHHAHAHHAHAHAHAHHA
DOBRE XDDDD
Też chce mieć niebieskie włosy. W sumie to kolorowe włosy są jak dla mnie jedynym ciekawym wątkiem w tym ff, bo ja przecież pięciu sosów nie znoszę xD
Ciekawa jestem, ile osób czegoś nie wie. Luke nie wie, Julia nie wie, nikt nie wie. Po prostu ty nie wiesz, ot co! Gupia Nezja.
error 666: odpowiedź nie może zostać dodana z powodu zbyt dużej ilości wulgaryzmów, za utrudnienia przepraszamy.
Usuńpacu pacu
OdpowiedzUsuńdobra, komentuję.
Usuńpo pierwsze: szablon zajebisty. poważnie, niebo w gębie, kurwa mać, czemu ja tak nie umiem. strzeż się, amnezjo, bo zapewne niedługo do ciebie przybędę z kilkoma zamówieniami na moje blogi, jak otworzysz kolejkę.
po drugie: muszę pogratulować talentu pisarskiego. pięknie piszesz, już od samego początku się wciągnęłam w ten tekst.
po trzecie: bohaterowie. luke. lukeś. jejku, na sto jeden procent będę czytać.
fanfiction i szpital to czasami złe połączenie, ale u ciebie wyszło super. przedstawiłaś julię jako niesamowitą osobę, która pomimo pesymistycznych myśli, chce w jakiś sposób żyć. przynajmniej ja tak odebrałam, każdy może mieć inne zdanie.
czekam na pierwszy rozdział!
weny.
tyle komplementów, nezja nie wie w co wlepić oczy.
Usuńdziękidziękidzięki ci! tak, już mi to pewien ktoś mówił, że generalnie opowiadania, których fabuła kręci się wokół choroby głównego bohatera nie są najlepsze, a ja zrozumiałam to niedawno (może bardziej dojrzałam po coming backu, hehe), dlatego postaram się napisać to tak, by każdemu pasowało!
♥
OdpowiedzUsuńNie będę oryginalna i na wstępie powiem, że szablon jest wow. Nawet masz takie fajne to jak robisz czcionkę pochyłą *,* Ale moving on... kocham Brand New i "Jesus Christ" była ich pierwszą piosenką, jaką słyszałam i mam do niej wielki sentyment. Więc już dobrze na starcie.
OdpowiedzUsuńOkej generalnie trafiłam tu przez przypadek i dopiero podczas czytania ogarnęłam, że to celebrytach... to zdecydowanie nie jest moja działka, ale to powyższe mnie zatrzymało na dłużej. I dobrze! Tak mi się podoba styl Twojego pisania! Oby tak dalej c:
Pozdrawiam,
Nagmerrie
bardzo się cieszę, że mimo opowiadania fanowskiego, moje wypociny przypadły ci do gustu, naprawdę! to niesamowity komplement, jeden z lepszych. dziękuję i zachęcam do dalszej lektury ♥
UsuńSuper rozdział, a szablon - wow. Serio świetnie się zaczyna to opowiadanie i z chęcią będę je czytać. Wszystko takie dopracowane i wgl... Podziwiam. Mam nadzieję, że następny rozdział za niedługo, bo już nie mogę się doczekać.
OdpowiedzUsuńWeny życzę ;-)
o wow, dopracowane? haha, dobrze, że nie zdajecie sobie sprawy, jaki czasem mam misz masz w głowie pisząc rozdziały! bardzo dziękuję ♥
Usuń